top of page
Szukaj

Uroki powiatu łódzkiego

  • Zdjęcie autora: Lili Hedonia
    Lili Hedonia
  • 9 maj 2019
  • 8 minut(y) czytania

Podobno wdepnięcie w gówno przynosi szczęście. Jak cie obsra ptak, albo własna matka (bo za grubo poleciałeś z nowym image albo pijaństwem) nie pozna - kupę kasy. Przegrywasz w karty - masz szczęście w miłości. Wypróbowałam wszystko i mogę

z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że to tylko wioskowe zabobony. Nawet Mamulinka zawsze załamywała dramatycznie, upierścionkowane ręce nad moim rozbuchanym pechem - "Dziecko, ty to nie masz szczęścia w życiu. Może zjesz rosołu?" - zwykła mawiać. Dla mnie wdepnięcie w gówno zawsze równało się z ujebaniem wycieraczki i podłogi w przedpokoju. Jak mnie ktoś nie poznawał na ulicy to tylko dlatego, że ząb czasu nadszarpnął, moją radiową urodę, albo zwyczajnie po ludzku wisiał mi kasę. Niestety deszcz monet, wygranie wycieczki szlakiem papieża ani nawet, średniej urody, Armando, który by mi pomógł wtachać zakupy na 4 piętro się nie trafił. Natomiast czarne koty, rozbite lustra i drabiny w ciągach komunikacyjnych mogą mi naskoczyć na wentyl, nawet bez ich pomocy coś mi się przydarzy. Wstaję rano, odsłaniam zasłony i przeciągając się rozkosznie, myślę co mnie dzisiaj wesołego spotka. Porwanie? Atak trędowatej staruszki? Złamanie otwarte ręki spowodowane nieumiejętnym podcieraniem dupy czy tylko koci rzyg na poduszce, na której, niefortunnie, spoczywa moja głowa..?

Następnie przypalam porannego fajka, żegnam się lewą ręką (w prawej mam kiepa)

i zachłystując kawą wchodzę odważnie w kolejny dzień.

Jednak na przekór temu wszystkiemu uważam się za szczęściarę, ponieważ mam świetnych ludzi wokół siebie. Mimo, że mieszkam sama zawsze mam do kogo gębę otworzyć, podzielić się łamiącym newsem o tym jak uciekałam przed psami przez osiedle, wspólnie jarać się DragRace Ru Paula, podśpiewywać szlagiery Łydki Grubasa lub dzielić przypały, ale do sedna.

Mam bratnia duszę w osobie niejakiej Elwiry a spotkanie z nią jest zawsze kuszeniem losu, ponieważ prawdopodobieństwo wątpliwej przygody wzrasta dwukrotnie. No i chuj. Bez zmrużenia oka bierzemy wszelkie przypały na klatę już od lat. Tym razem było podobnie.

Elwira dostała zaproszenie na ślub do jednego ze swoich dresiarskich kuzynów. Ślub był w Pabianicach, Elwira mieszka w Amsterdamie, ja we Wrocku, więc nie bardzo chciało się nam brać udziału w tej podniosłej uroczystości, ale wywinięcie się było trudne, bo E zmieniała pieluchy Panu Młodemu, zanim ten zapałał miłością do trzech pasków

i zimnego łokcia w Golfie. Teksty w stylu - "ze mną się nie napijesz??" rzucane jeszcze zanim flaszka wjechała na stół, zawisły nad głową przyjaciółki. Chciał, nie chciał, zgodziła się przybyć a ja z nią. Przyjaciół się nie zostawia w potrzebie, więc czym prędzej zdałam egzamin na prawo jazdy, Elwira przybyła do Wrocka i wio w długą do Pabianic!

Długa okazała się wyboista już na samym starcie, a mianowicie, aby nam się dobrze jechało Elka wynajęła (w wiodącej wrocławskiej wypożyczalni) Forda, który okazał się Kiją (chuj wie jak się to odmienia) i kosztował 310 zamiast 250 zł. Wszystko fajnie, gdyby jeszcze jakiś pies z kulawą nogą ją powiadomił o tym wcześniej, ale nie, bo po co? Nikomu nie przyszło to nawet przez myśl, bo skoro klient nasz pan to trzeba go jebać po rogach. Już widzę monolog "managiera" - "przecież w tak zacnej firmie klient nam nie będzie podskakiwał. Ford wyszedł, wiec masz Kiję (nadal nie wiem jak to odmienić)

i kurwa ciesz się buraku, że tylko sześć dych musiałeś dopłacić!" Kia okazała się kijem

w dupie, bo po pierwsze gasła przy każdym ruszaniu ze świateł, po drugie miała rozweselacz w postaci luzów w kierownicy. Jako niedoświadczony kierowca nie miałam pojęcia jak taki luz może uprzyjemnić jazdę, ale jak patrzyłam na E szarpiącą kierownicą w prawo i lewo tylko po to by jechać prosto, mogę polecić wszystkim moim wrogom. Dodatkowym atutem tego wyśmienitego koreańskiego auta był bieg wsteczny w miejscu gdzie w innych autach znajduje się szóstka. Więc gdy wyjechałyśmy na autostradę, Elwira manewrując zgrabnie kierownicą wydała mi polecenie - Weź mi przypominaj co jakiś czas, żebym nie wrzucała szóstki, bo rozjebiemy auto i może siebie. Przypominałam skwapliwie. Do dziś budzę się w środku nocy i przypominam jej o tej jebanej szóstce.

Suma sumarum, dojechałyśmy w jednym kawałku do motelu w Aleksandrowie Łódzkim, rozpakowałyśmy graty i odjebałyśmy się jak modelki do sylwestrowego wydania Pytania na Śniadanie. W motelowym hallu poznałyśmy innych gości weselnych, więc pod kościół dotarłyśmy trzeźwe jak świnie, ale już w imprezowych nastrojach. Muszę wspomnieć,

że wiózł nas taksiarz, który jeszcze mniej znał Pabianice niż my i co chwilę dopytywał

o adres kościoła, następnie wklepywał go w nawigację, która była "wypożyczona"

z torrentów (czy innego przybytku) a przed newralgicznymi skrzyżowaniami wyświetlała reklamy żeli na suchą pizdę, dlatego pan prowadzący taxi imprę się gubił.

O Panie Szatanie dzięki ci za żele na suchą pizdę! Bez nich nie było by tak wesoło! Kościół wg. zaproszenia znajdował się na ulicy Zamkowej i był pod wezwaniem św. Jana Onanisty czy coś w tym stylu, więc gdy wjechaliśmy nareszcie na wspomnianą Zamkową a nasz zagubiony szofer dojrzał kościół, uśmiech ulgi rozpromienił mu twarz a nerwowy pot obsechł na wysokim czole. Wysiedliśmy zadowoleni i przegrupowaliśmy się. Elwira

z nowymi znajomymi poszła na mszę a ja z torbą do nocnego po zapas fajek

i motywację do szampańskiej zabawy. Pogoda była piękna, dlatego tuż po opuszczeniu nocnego postanowiłam się przejść tam gdzie mnie nogi zaniosą. Napędzana tą myślą dotarłam do najbliższej ławki klnąc siermiężnie weselne sandałki na wysokim obcasie. Nieoczekiwanie stwierdziłam, że w sumie z tego miejsca też mam bardzo dobry widok na Pabianice. Rozsiadłam się wygodnie, zapaliłam, zaczęłam nawet nawiązywać uprzejmą dyskusję na temat rządowych kradzieży z tubylcami gdy rozdzwonił się telefon.

- Klara, ale jaja, to nie ten kościół! - rozległ się w słuchawce zdenerwowany głos przyjaciółki.

- Jak to nie ten? Ulica się przecież zgadza...

- No, bo wiesz ten, w którym jesteśmy to św Jana Onanisty a tamten się nazywa Najświeższej Marioli Rozwódki i jest na drugim końcu Zamkowej. Przed chwilą to sprawdziłam. My już tam biegniemy, żeby zdążyć na składanie ofiar z wina i hajsu.

- Elwira, ale jak to się stało? - obudził się we mnie detektyw.

- Chuj wie, jako istota wszechwiedząca. Dobrze,że podczas przysięgi się skapnęliśmy, że imiona młodych się nie zgadzają, bo byśmy jeszcze z nimi na wesele pojechali a to dopiero byłby przypał. Dobra nie ma co, zwijaj dupę, pogadamy na miejscu.

- No dobra, wbiję kościół w nawigację i do was dotrę - mruknęłam zrezygnowana patrząc na seksowne, skóropodobne, paseczki wydzierające mi płaty mięsa z palców u stóp.

Spojrzałam w nawigację - ee nie jest tak źle, to tylko około 3 minuty stąd - pomyślałam

i spojrzałam drugi raz - niech to chudy byk wyrucha! Trzy minuty samochodem a na pieszo 20. No nic. Na pohybel! W harcerstwie prawie sobie obcięłam nogę siekierą, więc dwadzieścia minut w madejowych butach to dla mnie pestka - do boju zagrzewał mnie mój wewnętrzny trener masy i siły, ale z drugiej strony osobisty psychiczny leń, menel - hedonista kazał mi rozważać złapanie taksy, zakup adidasów w najbliższym obuwniczym lub nawalenie się na chybcika w bramie i bosy trucht. Wiadomo - po pijaku mniej męczy, zarówno poraniona stopa jak i poczucie wstydu. Ostatecznie wygrał ten lamus od masy

i siły, ponieważ nie znalazłam żadnej, taksówki, obuwniczego ani bramy. Pod kościół dotarłam z łzami w oczach. Dopadłam kamienną ławeczkę zarzekając się w myślach,

że tego wieczoru nie zrobię ani kroku więcej, nawet jakby mnie sam Zenon Marytniuk

w stroju kąpielowym Borata wyciągał do tańca. Oczywiście jak to zwykle bywa moje zarzeczenia były niczym postanowienie noworoczne - spełniły się tylko w głowie, nie to, żeby mnie Zenek na parkiet ciągnął, ale musiałam oderwać tłusty tyłek od tej upragnionej ławeczki. Pomijając bolesne szczegóły przyprawione moim sztucznym uśmiechem, wylądowałyśmy na sali weselnej.

Wszyscy dopadli do stołów z krwiożerczym pragnieniem ojebania rosołu, który nie nadciągał, bo trzeba było wysłuchać życzeń świadków, wznieść toast, wysłuchać życzeń rodziców, wstać, usiąść, zaśpiewać, wysłuchać przemowy młodych, noż kurrrrwaaaa! Przy piątym siadaniu zaczęłam żreć dekorację, bo ponoć potraw ze stołu nie można tknąć przed rosołem, a wóda pita w toastach mocno zachwiała moją silną wolą, tym bardziej, że nie jadam rosołu. Według tych pałacowych zasad nie powinnam już nic zjeść, tylko grzecznie pić kolejne kieliszki zapijając sokiem i ewentualnie żuć goździki

z bukietów zdobiących stół. Skubiąc ukradkiem jadalne ozdoby rozejrzałam się po gościach, którzy przybyli na wesele i zauważyłam pewną prawidłowość. Wszyscy byli

w parach damsko-męskich. Nawet osiemdziesięcioletnie babcie przybyły ze swoimi don Żulianami to raz, dwa wszystkie kobiety miały pastelowe, przypominające bezę lub łóżkową kapę kiecki i makijaż, który niby miał udawać, że go nie ma, natomiast faceci jasne, niebieskie lub szare garniaki. Tylko ja i Elwira byłyśmy w damsko-damskiej parze, obie ubrane na czarno i z mocnym wieczorowym makijażem. Oto my - czarna dziura zasysająca cały romantyzm z tej weselnej sielanki. Obserwowałam zewsząd pełne pogardy spojrzenia mówiące - "na litość boską nawet czarna skrzynka jest pomarańczowa, mimo, że nie bawi się na weselu!"

Trudno, sami się o to prosili nalegając na przyjazd Elwiry. Ja byłam jedynie niewygodnym dodatkiem do jej kontrowersyjnej stylówy. Oczywiście jak to zwykle bywa, najbardziej zniesmaczonymi, rozwiązłością obyczajów i upadkiem moralności, byli starzy E. Mało ważne jest, że kumpela ma dwa fakultety, mówi płynnie w pięciu językach

i pracuje na wysokim stanowisku w międzynarodowej korporacji. Ważne jest, że założyła czarną kieckę z gorsetem, zostawiła małoletnie dziecko pod opieką ojca (jak on bidulek sobie poradzi przez 3 dni z pięciolatkiem??) i na tak znamienną imprezę wzięła kogoś to nie ma kutasa! Przecież powinna przyodziać batystowe zasłony, przytaszczyć kartofla by babcia mogła pocieszyć się pięć minut a dzieciak popatrzył na pijanych ludzi a następnie wkurwiał wszystkich, łącznie z młodymi i dziadkami. E powinna w tym czasie wirować na parkiecie ze swoim wymarzonym Sebastianem, przyszłym ojcem Fifonża czy innej Nefretiti. Niestety oczekiwania rodziców Elwiry zostały brutalnie wdeptane w drogą posadzkę domu weselnego w Aleksandrowie, dlatego pozostały im jedynie drobne złośliwości rzucane mimochodem.

E: - Mamo, tato to Klara, opowiadałam wam o niej.

Ja: - Dobry wieczór. Miło państwa poznać.

Matka: - Dobry to by był, gdybyś umiała się zachować. - w kierunku E

Ojciec: - Wyglądasz strasznie grubo. Znowu jesteś w ciąży?

E: - Nie jestem.

Ojciec: - Dobrze, bo na nas nie masz co liczyć.

E: - Przecież nigdy nie liczyłam

Ojciec: - Masz szczęście, że jesteśmy na weselu.

Uroczo. Myliłam się, nie było wcale miło ich poznać. Rodzinny folklor, nie doprawiony jeszcze alkoholem. Potem było tylko gorzej, nie znam szczegółów, ponieważ już nie brałam udziału w familijnym teatrze, ale widziałam po twarzy Elwiry, że rodzinne spędy jej nie służą. Napomknę jedynie, że domowym hobby jej starych było, i jest, upijanie się do nieprzytomności, wzajemne rozbijanie sprzętów na głowach i łamanie kości oraz ducha w potomnych. Szczerze wierzę w obietnicę wpierdolu od jej ojca. Koleś dwa metry z nienawistnym świrem w spojrzeniu. Oczami wyobraźni zbierałam zęby z posadzki.

Hej przygodo!

Jednak wróćmy do przyjemniejszych aspektów imprezy. Żarcie podano i było podejrzanie smaczne. Może to po prostu kwestia tego, że dekoracje były za mało doprawione lub całodzienny post dał mi się we znaki, ewentualnie wódka zrobiła swoje. Oszamałam kopytka z jakim mięsem i sosem grzybowym, zagryzłam dekoracyjną pietruszką ze śledzia, który pokutował na stole, zapiłam kolejnym kieliszkiem i nagle dostałam skrętu żołądka. WTF? Wątrobę wyjebało mi pod sufit, nie mogłam złapać oddechu a do tego czułam nieprzyjemne skurcze. Poleciałam do kibla z nadzieją,

że wyrzygam te przeklęte kopytka a bardziej sos. Wszelkiego zło się upatrujemy

w grzybach przecież. I chuuuj nie wyrzygałam, bo kolejka do kibla była długa jak droga na Golgotę. Okazało się, że tak samo bolesna (były tylko dwa kible na 200 osób

i do każdego taka sama kolejka). Wytrzymałam jakieś 15 minut i zmyłam się na trawkę przed pałac weselny. Siadłam na kamiennej ławce i oddychając ciężko przeklinałam swą kulinarną pazerność. Nawet nie byłam w stanie palić! Dopadła mnie kara za grzechy, których oczywiście nie pamiętam i za które szczerze nie żałuję. Po jakichś 40 minutach pozbierałam się na tyle żeby wrócić na salę. Siadłam, spojrzałam z pogardą na półmiski wypełnione żarciem i walnęłam kielicha na pohybel skurwysyńskiemu żarciu z sodą, muchomorem i jadem teściowej. Taaak to był błąd, bo wątroba znowu zaczęła wyć potępieńczo a flaki chciały mi się wywrócić na drugą stronę. Było około 23 a ja trzeźwiutka jak niemowlak i schorowana jak niemowlak w Indiach, oświadczyłam Elwirze, że nie dam rady i muszę wracać. O dziwo ona też się chujowo czuła, ale miała słabsze objawy. Jadłyśmy zupełnie inne rzeczy. E nawet nie powąchała sosu grzybowego...

Ot zagadka. Nie jem słodyczy, więc to nie mogło być tradycyjne weselne ciasto

z salmonellą... Pietruszka była organiczna. Co spożywałyśmy wspólnie? .... Wódkę! Elwira nie pije wódy, ale nie było piwa ani wina więc robiła sobie drinki...

Czemu się dowiedziałyśmy co nas truje? Otóż na przeciwko mnie siedział przystojniak

z monobrwią i jego narzeczona bez dwójek. Para wizualnie idealna i bardzo sympatyczna. Powiedzieli nam, że ta czarna Żubrówka to tak naprawdę bimber.

- Ale jak? - zapytałam naiwnie

- Normalnie, pierwsze flaszki były z Żubrówką a teraz kelnerzy przelewają do pustych bimber i wystawiają na stół. Sprytne, co? - Odpowiedział, z błyskiem w oku, Monobrew.

- Serio? - Wtrąciła nerwowo Elwira

- Serio! Przecież to mój pomysł jest! Zajebiście, co? - Monobrew rozpłynął się we własnej chwale.

- Taaaa, zajebiście - Odpowiedziałyśmy chórem i zamówiłyśmy taksę do motelu.

Morał z tego taki, że w powiecie łódzkim, nie tylko muchomor i Trynkiewicz zepsują ci wieczór.

Comments


Featured Posts
Recent Posts
Search By Tags
Follow Us
  • Facebook Classic
  • Twitter Classic
  • Google Classic

© 2020 by Middle Finger

    • Facebook
    • Instagram
    bottom of page