top of page
Szukaj

Wakacyjna opowieść cześć pierwsza pt. Marzenia się spełniają

  • Zdjęcie autora: Lili Hedonia
    Lili Hedonia
  • 19 lut 2020
  • 7 minut(y) czytania

Mówią, że jeśli czegoś bardzo chcesz to w końcu się stanie, marzenia się spełniają, Nigeryjski książę jednak istnieje a Maryla świeża, jędrna i rumiana odliczy sekundy

do północy na balu sylwestrowym w roku 2999. Nigeryjski książę wzbudza we mnie lekkie wątpliwości, ale w resztę głęboko wierzę za sprawą kolejnego spełnionego marzenia. Niestety moje marzenia spełniają się jakby w krzywym zwierciadle, ale spełniają. Jako dzieciak żyjący na blokowisku marzyłam o tym by mieszkać w domu jednorodzinnym. Bach! Spełniło się i przez kilka lat mieszkałam w willi wielkości murzyńskiej wioski, wyłożonej gresem, zastawionej antykami na tonalnym zadupiu,

bez telefonu, bez telewizora, paląc w piecu meblościankami, szarpiąc się

z niezrównoważonym, agresywnym amstafem i jego równie pojebanym panem.

Ta wspaniała historia skończyła się tym, że spierdalałam bez wykształcenia, z jedną reklamówką, pokaźną nerwicą i zawrotną kwotą 10 zł przez pola po to by się załapać na najbliższy autobus do cywilizacji i kochanej Mamuliny. Marzyłam by być managerem

w jakiejś knajpie, więc wylądowałam w sieciówce z rybami gdzie nawet cebula była

w wersji instant. Pracowałam też w wydawnictwie porno, praca marzeń, ale nie płacili. Chciałam mieć duże cycki - urosła też dupa. Przykłady mogłabym mnożyć bez końca, ale chce się skupić na jednym.

Właściwie odkąd pamiętam pragnęłam pojechać do Grecji, zobaczyć co mój ojciec widział w tym kraju skoro chciał nas tam osiedlić zanim malowniczo kojfnął. Nigdy nie miałam na to wystarczająco kasy ani urlopu, więc przywykłam do myśli, że pojadę tam będąc już na emeryturze, oczywiście zakładając, że po pierwsze - dożyję, po drugie uchodźcy, lenistwo i kryzys nie rozpierdolą tego kraju. I tutaj zaczyna się właściwy żalpost na wesoło.

Pod koniec maja tamtego roku moja Mamulinka wylądowała w szpitalu, więc niewiele myśląc załatwiłam opiekę dla kota*, wsiadłam w rydwan wpierdolu i pognałam do stolicy gotować jej obiady i wspierać na duchu niewybrednym żartem i dwuzłotówkami na szpitalną telewizję. Niestety Mamulinkowa przypadłość okazała się na tyle poważna,

że nie zanosiło się by ją szybko wypuścili, co prawda na papieroska wychodziła, ale widać było, że nie smakował jej tak jak kiedyś. Do tego całego nieszczęścia Mamulina zaczęła się potwornie martwić, bo wykupiła sobie wczasy, termin wylotu się zbliżał a ona nadal w szpitalnej piżamie. Wczasy gdzie? Oczywiście w Grecji! Miała jechać odpocząć

i świętować (zebrało się w tym terminie kilka okazji) a tu lipa. Konowały nie chcą jej wypuścić, upał ją wykańcza (w Grecji jeszcze cieplej) a za rezygnację w ostatniej chwili jest karny jeżyk w wysokości około 1500 cebulionów ... Co tu robić? Wysłać córkę

w zastępstwie co by się hajs nie zmarnował! I tak oto kosztem rodzicielki, na krzywy ryj, z wyrzutami sumienia, zamartwiając się o jej zdrowie wylądowałam w Grecji. Spełniło się me marzenie, na które nie byłam przygotowana choćby w 1%, więc nawet z głupich klapków i przewiewnych szmat ograbiłam matkę. Walizkę wzięłam od Kapitana Duże B, przerażona, bo walizka nówka sztuka a na lotniskach się nie pierdolą w tańcu i tu spoiler - oddałam ją w całości. Poleciałam, ale nie sama lecz w doborowym towarzystwie, które dostarczało mi więcej zachwytów niż piękne okoliczności przyrody. Tutaj muszę podać krótkie charakterystyki postaci aby późniejsze opowieści ładnie się spięły.

Towarzyszyli mi:

Ciotka - rodzona siostra mojej matki i jej totalne przeciwieństwo, kobieta bardzo pogodna z wielkim darem krasomówczym, obsesją czystości podlewaną lekkim ADHD oraz zamiłowaniem do ogrodnictwa. Nikt nie potrafi tak pięknie rzucać kurwami jak ciocia

- z jej ust brzmi to jak Sonety Krymskie recytowane przez Focusa. Cioci grzyby jesienią same pchają się do koszyka a gary po obiedzie są zmyte zanim jeszcze biesiadnicy zdążą się zorientować, że ten obiad zjedli.

Wujek - mąż ciotki, minimalista, który cytuję: "w chuju to wszystko ma", ale głośnik bezprzewodowy do komórki kupił, żeby Zenek dobrze brzmiał nawet na wczasach

i cały hotel w Amarynthos był mu za to wdzięczny.

Wandzia - córka wyżej wymienionych, podróżniczka, opalony demon Instagrama, rodzinny kronikarz - tam gdzie wchodzi wóda, tańce na stole, przypadkowe zaśnięcia pod stołem lub potajemny paw w rabaty, ona już jest z aparatem, gotowa nagrać to wiekopomne zdarzenie a potem drzeć łacha przy wielkanocnym jajeczku z bohaterów nagrań i zdjęć.

Chłopak Wandzi, nazwijmy go Dżordż, bo to taki spokojny, sympatyczny, dystyngowany facet. Mało go znam, ale urzekła mnie jego dbałość o dobry wizerunek, który przejawiał się np. niechęcią do dzierżenia torby z Biedry w miejscach publicznych, pełną godności pozycją na leżaku połączoną z chłodną obserwacją linii brzegowej oraz brak skarpet

do sandałów.

I ostatni, ale najbarwniejszy uczestnik wycieczki - niejaka Bożenka. Kobieta przaśna, jędrna i rumiana niczym dzęcielina co pała w inwokacji Pana Tadeusza. Bożenka ma 30 lub 60 lat, kochanka w swoim miasteczku, dostęp do dobrej jakości bimbru w dużych ilościach oraz niepohamowany temperament. Ona jako jedyna chciała skorzystać ze WSZYSTKICH dobrodziejstw greckiej wyspy. Miałam to szczęście mieszkać z nią

w pokoju, więc bimber i wyznania miałam na zawołanie.

Pobyt na rajskiej wyspie schodził nam na wycieczkach w upale i poszczekiwaniu hord bezpańskich psów, podziwianiu hałd śmieci wokół hoteli - Wandzia z Dżordżem pojechali nawet do Aten zobaczyć lokalnych bezdomnych, konsumpcji greckiej fauny i fory

w towarzystwie wychudzonych kotów oraz narzekaniu na hotel, którego głównym mankamentem było to, że nie wykupiliśmy opcji wpierdalaj ile chcesz, bo takowej możliwości nie było. Ta drobna niedogodność skutkowała np. codzienną walką o czajnik by można było zaparzyć swoją własną, prywatną kawę, zamiast płacić 5€ za naparstek hotelowej lury z zakamienionego ekspresu. Ciotka jeszcze przed wyjazdem mówiła,

że trzeba wziąć swoją kawę, cukier, czajnik, żelazko, ręczniki i srajtaśmę, ale nikt jej nie posłuchał a nawet gorzej - odwiedliśmy ją od tego pomysłu. Bożenka zamiast czajnika wzięła 5 litrów bimbru w butelkach po Polocokcie, Wandzia 50 rożnych kostiumów kąpielowych i do każdego pasujące buty, Dżordż chuj wie co tam miał, ale chyba własne szklanki do whiskey, bo z takich z Ikei się nie godzi pić, Wujek w ogóle z jedną reklamówką przyjechał, w której miał gacie na zmianę, szczotkę do zębów, głośnik bezprzewodowy i wyjebane a ja kilka namiotów, które miały ochronić mą arystokratycznie białą dupę przed słońcem, wspomniane wcześniej klapki, komunistyczną grzałkę szklankową, której wtyczka nie pasowała do żadnego gniazdka

i dużo miejsca na pamiątki.

Reasumując przygotowaliśmy się na wszystko, ale nie na brak wrzątku, no tak, przepraszam ja miałam grzałkę z tym, że nie przyszło mi do głowy sprawdzić czy po zmianie ustroju będzie nadążała za technologią. Najlepsze jest to, że zabrałam ją do ojczyzny zamiast wyjebać, a nuż się przyda skoro w kraju coraz lepsza zmiana...

Ciotka niestety nie była przygotowana na jeszcze jeden wakacyjny cios a mianowicie

w pokojach sprzątano co kilka dni i to tylko tam gdzie widać. Cios był wymierzony precyzyjnie i okrutnie, bo Cioteczka nawet ścierki ani zmiotki ze sobą nie miała, więc każdy zaciek na szybie i żwir pod prysznicem były dla niej jak korona cierniowa. Igłami wbijanymi pod paznokcie były plamy odkrywane na białych, skręcanych codziennie na kształt łabędzia ręcznikach. Taaa ręczniki były świeże tylko w dniu przyjazdu, ale to nie przeszkadzało kreatywnym greczynkom podnosić ich z podłogi a następnie formować

z nich fantazyjnie kształty razem z tym piachem, potem i łzami a następnie umieszczać ich dumnie na łóżkach. Wygrana level brutal! Nooo, to ciężko przebić, jednak wkurwiało Ciotkę tylko gdy było w formie łabędzia (miała własne ręczniki). Kolejnym krokiem na tej urlopowej Golgocie był dla Cioci kwiatek. Kwiatek Benjaminek stał sobie na korytarzu

i spokojnie sechł w 50 stopniowym upale, uprzedzam pytanie - Tak! Na hotelowych korytarzach nie było klimy, tylko nieotwieralne okna zaklejone folią. Wychodziłeś z pokoju i od razu białko ci się ścinało w oczach lub gdzie tam je masz... Dla mnie bomba bo kocham ciepełko i jestem ślepa, ale Beniamin ewidentnie nie był zadowolony. Gubił liście i kurczył się w sobie w salwach lamentów Ciotki, miłośniczki flory i porządku.

Na początku turnusu tylko lamentowała i zbierała pojedyncze liście przy każdym wyjściu z pokoju, pod koniec pobytu już na wkurwie, ale nadal płacząc rozkopywała suche członki Beniamina na schody i korytarze. Żyłka pękła z braku szczotki i szufelki, ja to rozumiem i szanuję a Wujek skwitował - "pojebana baba, w chuju to powinna mieć".

Skoro już jesteśmy przy Wujku minimaliście, który ma to wszystko w chuju,

to pierwszego wieczoru na Enubii dał się namówić Ciotce i Bożenie na kradzież cytryny, jednej cytryny...wyjątkowej bo wisiała na krzaku, ale nadal jednej cytryny! Kradli ją we troje podczas gdy ja, Wandzia i Dżordż spierdalaliśmy okryci żenadą. Ukradli... Według opowieści wyglądało to tak - Bożena piękna i rumiana stanęła Wujkowi na kolanie by sięgnąć ponad siatkę, Ciotka trzymała za jędrny tyłek Bożeny by ta nie straciła rezonu, Bożena urwała cytrynę, straciła równowagę i przetrąciła Wujkowi kolano, ale mieli cytrynę! Mieli ją, prawdziwą, prosto z krzaka! Prawdziwą i kradzioną więc nie można było jej jeść. Cytryna leżała, wyeksponowana, wspaniała i błyszcząca jak relikt na hotelowym biurku do końca turnusu. Ostatniego dnia pobytu Ciocia zarządziła konsumpcję,

ale okazało się że cytryna już nie była wyładowana witaminą C, ale zieloną pleśnią,

co Wujek skwitował słowami - W chuju to mam.

Amen.

Wracając do Bożenki, mojej faworytki, kolorowego ptaka tej imprezy. Bożenka chciała WSZYSTKIEGO a jest jędrną i nieustraszoną istotą, więc miała prawie wszystko. Serio kobieta nauczyła się pływać w ciągu dwóch godzin, skoro się nauczyła pływać to zaczęła nurkować i tez jej dobrze szło... Z lokalsami porozumiewała się jedynie językiem ciała, ale cóż to był za język! Wszyscy grecy w knajpach i przystaniach mieli wzwód mimo,

że nie wiedzieli o co jej chodzi. Spirytus nie kobieta! Jest mocniejsza niż ten bimber co przytaszczyła ze sobą. Dzieci odchowała, pozbyła się męża alkusa i żyje tak jak chce,

co bardzo podziwiam. Ma kochanka w swoim mieście, ale skoro jest w Grecji to chce wszystkiego a nurkowanie to tylko część wszystkiego. Bożena tęskniąc za idealnym, proporcjonalnym i pięknym kutasem kochanka zainteresowała się grekiem na skuterze kręcącym się przy hotelu. Obserwowała go dwa wieczory i stwierdziła, że to wystarczy. Trzeba działać. Przywdziała najbardziej obcisłe dżinsy oraz koszulkę z dekoltem do pępka i zaprosiła Ciotkę na spacer po obiadokolacji (bez kawy).. Poszły. Po godzinie Bożena wraca wkurwiona i rzuca się na łózko z westchnieniem pełnym frustracji. Oderwałam się od lektury i delikatne pytam - jak było? - Echhhh, kurwa. chuj w dupę!

- usłyszałam odpowiedz, więc karnie poszłam na balkon i zjarałam fajeczkę dając czas Bożence na pozbieranie myśli. Wróciłam i nie patrząc na nią zagaiłam czy by bimbru mi nie polała, zerwała się i przez łzy lała bimber a potem opowiedziała co się stało.

Otóż upatrzony amant kręcił się na skuterze pod hotelem, patrząc wygłodniale na jej dekolt i dupę, ona odwdzięczała się powłóczystymi spojrzeniami a obok Ciotka szukała nowych gatunków roślin do swego zagajnika. Zbliżyli się do siebie i mimo różnych języków wiedzieli czego chcą, jego dłoń delikatnie musnęła jej pierś. Ona rozpalona szukała wzrokiem wypukłości w jego kroczu, wdychała piżmowy zapach jego skóry

i spalin ze skutera, magia... Aż tu nagle krzyk Ciotki - Bożena mam takie sranie po kolacji, że nie wytrzymam dłużej! Wracamy, bo tu nawet krzaków nie ma! Nie wysram się przecież na środku drogi!

No i chuj, język ciała nie wystarczył, żeby wytłumaczyć sranie Ciotki, dlatego Bożena do końca pobytu była posępna ...

Comments


Featured Posts
Recent Posts
Search By Tags
Follow Us
  • Facebook Classic
  • Twitter Classic
  • Google Classic

© 2020 by Middle Finger

    • Facebook
    • Instagram
    bottom of page