PKP
- Lili Hedonia
- 17 maj 2020
- 8 minut(y) czytania
Na początku tego wpisu, chciałabym zaapelować byście pozostali w domach, zrobili sobie kąpiel z bąbelkami, nadrobili zaległości w masturbacji, zostawili babcię w spokoju
i do kurwy nędzy nie zastawali rodzinnego srebra tylko po to by kupić srajtasmę
i makaron w ilościach hurtowych.
Ja teraz siedzę na dupsku w domu, ale jakiś czas temu musiałam wrócić z Elbląga do Wrocka. Bilety na piątek 13 marca kupiłam już w poniedziałek 9 (namówiła mnie nowo poznana koleżanka P, która mieszka w Jeleniej Górze, a że dziewczyna jest w porządku to dałam się przekonać), oczywiście między Elblągiem a resztą świata nie ma bezpośredniego połączenia, więc pierwszy bilet był w relacji Elbląg - Tczew a kolejny Tczew - Jelenia Góra i dalej gdzieś do Czech. Pełen luksus bo tylko dwie godziny czekania w Tczewie na obciąg do domu! Tyle wygrać... Byłyśmy zjebane po całym dniu szlajania się po mieście, ale z Elbląga wydostałyśmy się bez problemu, schody się zaczęły w Tczewie.
Wysiadłyśmy z machiny rozczarowania i wkroczyłyśmy na dworzec, tam przywitał nas pan Żulian leżący w kącie "poczekalni", śmierdząc okrutnie (mimo potwornej zimnicy)
i wydając z siebie bulgoczące dźwięki, nad owym panem stało dwóch mundurowych ze Straży Ochrony Kolei i pies. Przyglądali mu się i spierali czy go naprostować czy niech czeka w fantazyjnej pozycji na pogotowie, bezdotykowa obserwacja wygrała, nawet pies nie był chętny przyjrzeć się nieszczęśnikowi z bliska. Podłoga poczekalni była usiana plamami krwi i innych substancji, wiec nie było nawet gdzie postawić walizki, ale to był mały problem, bo okazało się, że nasz pociąg do domu został odwołany. Przed wyjazdem z Elbląga sprawdzałam rozkład i nie było żadnej informacji, kupiłam bilet przez neta wiec mieli mój e-mail i telefon, tam również zero informacji, najlepsze jest to,
że pani w okienku na stacji też nie wiedziała, że pociąg jest odwołany. Zdziwiona pytała nas co się wyświetla na tablicy informacyjnej. Miałam wtedy ochotę odpowiedzieć,
że kurwa powtórki Barw Szczęścia puszczają, ale się powstrzymałam, bo mogła w to jeszcze uwierzyć i zainteresować się co słychać u Ryśka Mostowiaka, a tego bym nie zniosła spokojnie. Idealny kraj do uprawiania surviwalu, nikt nie powinien się dziwić czemu Bear Grylls, kilka lat temu, wybrał Gdańsk do swojego show. Panienka
z Okienka wyrwana z letargu przełamała niedowierzanie i zaczęła nam szukać połączeń zastępczych. Trwało to wieki a za nami ustawiła się kolejka, coraz bardziej wkurwionych, niedoszłych ofiar PKP. Atmosfera zrobiła się gęsta jak Krakowskie powietrze, wtem podeszła do mnie jakaś babulinka i spytała konfidencjonalnym szeptem (nie bacząc
na zalecenia Sanepidu o zachowaniu dystansu) czy tego pana w kącie to Koronawirus zaatakował. Odpowiedziałam grzecznie, że to raczej Korsakoff niż Korona - Olaboga pani, ludzie się nie modlą, chłop z chłopem leży, ksiądz na kościół ni ma, bo ludzie chciwe na tace dać nie chcą, więc Buk zarazy wszelakie zsyła! - zbulwersowała się babina a tłumek za nią mruknął z aprobatą. Mi cycki opadły i rozejrzałam się czy gdzieś nie ma jakichś ukrytych kamer. Westchnęłam zrezygnowana i zaleciłam babci rychły powrót do domu jeśli nie chce wylądować pod respiratorem, tym bardziej, że Tczew
to miasto, które nie wygląda na bogatą metropolię, więc jeśli ma respirator to jest on zrobiony ze starej aparatury do pędzenia bimbru a zasilanie zapewniają mu żarliwe modły ciemnego ludu. Szczęśliwie Panienka z Okienka znalazła nam połączenie do domu a podczas sprzedaży biletów pomyliła się tylko 3 razy, nie szkodzi, my miałyśmy czas... Dużo czasu, czego nie mogli powiedzieć ludzie stojący za nami w kolejce do kasy. Ich czekał świński trucht z ogniem na dupie do pociągu.
Postanowiłyśmy, że wyjdziemy przed dworzec zapalić i naradzić się co dalej, bo nowa trasa do domu zakładała czterogodzinne oczekiwanie na pociąg w Tczewie, następnie dwugodzinne w Koluszkach a dla P jeszcze godzinka gratis we Wrocku. Pana Żuliana zdążyła zabrać karetka jeszcze przed zakończeniem transakcji, ale smród, brud
i zimnica pozostały, więc Tczewska poczekalnia nie była wymarzonym miejscem na czterogodzinny postój. Opuściwszy progi tego wspaniałego przybytku, odeszłyśmy
na bok, przypaliłyśmy fajkę zadumy i rozejrzałyśmy się wokół. Dużo do oglądania nie było, ciemność rozświetlała tylko jedna latarnia, więc zobaczyłyśmy jedynie postój TAXI
i neon stacji benzynowej w oddali. Zacinał śnieg z deszczem co sprawiało, iż papieros palił się niemrawo pogłębiając naszą melancholię. Wtem, znikąd, wyłonili się Sokiści
z psem - Za palenie tytoniu na terenie dworca będzie mandat 500 złotych! - krzyknął jeden z nich idąc w naszą stronę. Przez głowę przeleciała mi myśl, że kultura ginie w tym kraju, bo ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę, tylko tak z marszu - mandat, jednak nie miałam wiele czasu na dalsze rozważania, bo P zerwała się z miejsca i zaczęła biec w stronę postoju taksówek, popędzając mnie przez deszcz. Oczywiście pobiegłam za nią. Goniona krzykami i tupaniem sokisty przeklinałam w duchu samą siebie za wybór walizki bez kółek i deszcz za ostateczne zmoczenie mi kiepa w zębach. Tak, to były rozterki zbiega - jebać logikę! Ślizgiem wbiłyśmy się do najbliższej taryfy a P wydała komendę - do najbliższego McDonalda, szybko!
- W Tczewie jest tylko jeden McDonald, to tam chcecie? - zabłysnął intelektem taksiarz
- No tak! Szybko! - potwierdziła P i ruszyliśmy udaremniając mundurowym reperację budżetu miasta naszym kosztem.

Następnie odbębniłyśmy 3 godziny w Maku obserwując głodnych tczewian podczas konsumpcji i wróciłyśmy na stację około 40 minut przed przyjazdem naszego pociągu, tak na wszelki wypadek, żeby się (nie daj borze liściasty) nie spóźnić. Poczekalnia była tak samo brudna i śmierdząca, ale dodatkowo złapał mróz a nasz środek lokomocji miał opóźnienie, co oznaczało dla nas 80 minut dreptania w kółko pod baczną obserwacją funkcjonariuszy SOK i psa. P była ubrana w dżinsową, krótką kurtkę i adidasy, ja cienki płaszcz i wiosenne botki, więc telepało nas jak alkoholika w ostatnim stadium delirium
a przemęczenie nie pomagało w tej nierównej walce. Mi nawet białe myszki przeleciały przed oczami, które okazały się ogromnymi płatkami śniegu walącymi prosto w twarz, chuj, że poczekalnia była zadaszona, zawiewało na tyle finezyjnie, że zawsze miałyśmy gęby pełne śniegu. Ziąb był tak dokuczliwy, że zaczęłyśmy wyciągać ubrania z walizek
i zakładać na chybił trafił. Piżama na koronkowej bluzce? Nie ma problemu! Byle po nerach nie wiało. Gdy nareszcie przyjechał nasz obciąg wszyscy oczekujący witali go jak papieża a łzy wzruszenia stopiły lód na mych policzkach. Wsiadłyśmy i w środku okazało się, że Panienka z Okienka sprzedała nam bilety w różnych przedziałach, ale to nie było ważne, ważne było ciepełko i że na łeb nie padało. Dar od losu!
Pociąg pamiętał jeszcze czasy mleka w butelkach z metalowym kapslem, więc przedziały było 8 osobowe, czytaj - ciasno w chuj, śmierdząco ale ciepło. W takim przedziale od razu złamane są wszelkie lody społeczne, tu się otrzesz o kolanko Wasilija, tam przyśniesz na ramieniu Żanety a bez uprzedniego zdjęcia płaszcza nie zmieścisz się w szczelinie, która jest twoim miejscem. Dlatego ludzie po takim bliskim zapoznaniu ( przecież nawet z matką się tak nie ściskają jak z tym gościem siedzącym obok ), nie maja już oporów przed zrobieniem kolejnego kroku w tej relacji, czyli wietrzeniem skarpet czy puszczaniem bąków. Tym sposobem siedziałam cztery godziny wciśnięta między dwóch barczystych Sebastianów, smyrając kolanem jakiegoś dziadka naprzeciwko, wdychając aromat wilgotnych skarpet, ale szczęśliwa, bo było ciepło i nie stałam.

Następnym przystankiem była stacja w Koluszkach i tylko półtorej godziny postoju, dzięki obsuwie
w Tczewie. P wyskoczyła z pociągu z nowymi kolegami, niejakimi Andrzejem i Adamem. Panowie wracali do Wrocka z roboty w Norwegii i według własnych zeznań byli najebani już od momentu wkroczenia do strefy bezcłowej na lotnisku w Oslo. Jeden szybki rzut okiem na ich aparycję wystarczył by potwierdzić tą wersję zdarzeń. Jako, że zakumplowali się mocno z P i byli dżentelmenami do szpiku kości, chcieli nas zabrać do restauracji na jakieś żarcie. W Koluszkach o piątej rano... Tu nawet słońce nie chciało wzejść a co dopiero mówić o jakiejkolwiek knajpie! Pomijam już fakt, że nigdzie byśmy
z nimi na to żarcie nie poszły, po prostu sam pomysł w mojej opinii był skazany na sromotną porażkę - nie to miejsce, nie ten czas i nie to towarzystwo. Jednak panowie byli niezłomni i po półgodzinnych próbach dodzwonili się na jakąś taksówkę, gdzie najpierw dostali opierdol od Mariana taksiarza, że co tak wcześnie dupę zawracają, ale suma sumarum pojechali. Wrócili po 15 minutach z butelką whiskey, colą, plastikowymi kubkami, kanapkami ze stacji oraz świętym oburzeniem, że wszystko zamknięte.
Tymczasem nad dworcem w Koluszkach zdążył wstać niemrawy świt, rzucając nowe światło na dworcową poczekalnię, relikt poprzedniego ustroju, perłę wyłożoną płytą nagrobkową, szarymi ścianami i wszechobecnym brudem. Na suficie żółtym światłem migotała spazmatycznie okratowana lampa, pod ścianami straszyły spiralne, pokryte kilogramami zielonej farby, zimne kaloryfery, podróżni o ziemistych twarzach
i przekrwionych oczach koczowali w ciszy na drewnianych ławkach. Wtem około godziny 6 rano z głośników zaczął być nadawany komunikat o następującej treści: "Uwaga! Uwaga! Ze względu na epidemię koronawirusa, uprasza się obywateli o pozostanie
w domach, częste i dokładne mycie rąk wodą z mydłem i śledzenie rządowych komunikatów w mediach". Komunikat był nadawany co 10 minut, kobiecym głosem rodem z filmów Barei. Ogólne wrażenie było mocno niepokojące, czułam się jakbym trafiła do kadru z serialu Czarnobyl i gry Stalker na raz. Apokaliptyczny dreszcz przebiegał po plecach. Głośnik artykułował Uwaga! Uwaga! A ja w swojej przemęczonej głowie słyszałam - " Внимание! Внимание! Граждане! Была необходимость во временной эвакуации. Рекомендуется не брать личные вещи отдельно от необходимых документов. Организованная поездка начнется в 14, и возвращение в дома ожидается через три-четыре дня"* poprzedzane sygnałem Triewoga-3.

(NIE)szczęśliwie od tej apokaliptycznej wizji skutecznie odrywał mnie mój nowy wielbiciel z duetu AA nachalnie zaglądając mi w oczy, szczodrze lejąc whiskey po sam brzeg plastikowego kubka, namawiając do jej wypicia i jednocześnie komplementując moje piękne, niezwykłe oblicze. W tym miejscu pragnę przypomnieć, że miałam na sobie ubrania zarzucone na chybił trafił, prawie dwudziestoczterogodzinny makijaż, delirium
z przemęczenia i wory pod oczami na tyle okazałe, że mogłabym w nich przemycać spirytus i szlugi... Reasumując - pasowałam wizualnie do uroków dworca, ale czarodziejka gorzałka zrobiła swoje i Adam był gotów nawet skołować białego rumaka by stopić moje twarde serce. Niestety w Koluszkach o poranku o rumaka równie trudno co
o otwartą knajpę, więc w zamian oferował mi publiczną prezentację swego Bydlaka alias Maczugi Mocy a tłumacząc na normalny język - sflaczałego, smutnego, ukiszonego długą podróżą kutasa. Perspektywa ujrzenia tego potwora tak mnie zachwyciła, że pozdrowiłam Adama serdecznym spierdalaj i uciekłam na mróz modląc się o szybki przyjazd pociągu. Najlepsze w tym incydencie jest to, że koleś był totalnie zaskoczony moją reakcją, nie mógł wręcz uwierzyć jak mogłam odrzucić taką propozycję. Wykrzykiwał za mną teksty w stylu - "Będziesz tego żałować! Nie jedna o nim marzy a ja chce go dać tobie, doceń to!" Nie doceniłam, ale podziwiam wysoką samoocenę
i zaangażowanie. W końcu molestował mnie w starym stylu, metodą, którą by można nazwać - na wujka Stefana. Metoda ta wygląda mniej więcej tak - chodź tu dziecinko, pokażę ci kotka! Idziesz zaciekawiona, bo każdy lubi oglądać kotki a tam - bach! Marszczelec pospolity wyskakuje ze spodni i masz traumę na kilka lat. Teraz oglądanie obcych penisów to dla mnie nic nowego. Nieznani kolesie wysyłają mi niechciane zdjęcia swoich genitaliów poprzez komunikatory tak często, że już nawet nie czuję się z tego powodu molestowana, po prostu patrzę znudzona i wciskam guzik "blokuj rozmówcę". Smutne. Nie jestem pewna czy smutniejsza jest moja obojętność czy wysiłki amantów, więc panowie jeśli to czytacie mam dla was (niechcianą) dobrą radę wysyłajcie foty swojego Fifonża tylko jak wybranka/wybranek tego chce.
Na koniec chciałam tylko dodać, że Adam się nie poddał i do samego Wrocka zawracał mi dupę, ale szczęśliwie udało mi się przed nim zbiec na dworcu. Skrót PKP można
by tłumaczyć jako Polskie Kurwy Pierdolone a zwrot kasy za odwołany pociąg dostałam 7 maja.
P.S. Pamiętacie mleko w szklanych butelkach zamykanych na metalowy kapsel?
Czy tylko ja jestem na tyle stara, żeby to pamiętać..?
* Vnimaniye! Vnimaniye! Grazhdane! Byla neobkhodimost' vo vremennoy evakuatsii. Rekomenduyetsya ne brat' lichnyye veshchi otdel'no ot neobkhodimykh dokumentov. Organizovannaya poyezdka nachnetsya v 14, i vozvrashcheniye v doma ozhidayetsya cherez tri-chetyre dnya ".
Comments